Recenzja filmu

Świąteczne zaręczyny (2011)
Jim Fall
Bonnie Somerville
Chris McKenna

W poszukiwaniu narzeczonego

„Podstawiony narzeczony” to znana w filmowym świecie klisza, która cieszy się sporym powodzeniem z względu na swój potencjał komediowy i romantyczny. Sięgnęli po nią również twórcy Świątecznych
Główna bohaterka "Świątecznych zaręczyn", Hillary Burns (Bonnie Somerville), jest trzydziestolatką szukającą w życiu spełnienia i stabilizacji. Ma smykałkę do dziennikarstwa, ale nie udaje jej się zyskać pozycji w zawodzie. Jej narzeczony Jason (Chris McKenna) wydaje się być ideałem, ale w rzeczywistości wyżej ceni karierę adwokata niż towarzystwo partnerki. Matka Hilary, Meredith (Shelley Long) telefonuje każdego dnia, ale mówi głównie o sobie i swoich niespełnionych oczekiwaniach względem córki. Krótko mówiąc, szczęście Hilary jest kruche i niepewne, aż któregoś dnia ostatecznie pęka. Gazeta w której pracuje ogłasza bankructwo, a Jason niespodziewanie zrywa zaręczyny. O ile pierwsze niepowodzenie Hilary byłaby jeszcze w stanie przełknąć, o tyle drugie całkowicie wytrąca ją z równowagi. I nie, bynajmniej nie chodzi o złamane serce, a o to, że zbliża się Święto Dziękczynienia. Z tej okazji rodzice Hilary wyprawiają uroczyste przyjęcie, na którym honorowym gościem miał być właśnie niedoszły mąż bohaterki. Pokazać się na imprezie samej, a więc przyznać do porzucenia, nie wchodzi w grę. Hilary, za namową przyjaciółki (w tej roli Edi Patterson), postanawia zatrudnić mężczyznę, który będzie udawał jej narzeczonego przed rodziną. Kandydat znajduje się dość szybko. Jest nim David (Jordan Bridges), chwytający się dorywczych prac niespełniony aktor. Pomoc Hilary to dla niego szansa na powiększenie aktorskiego CV, a także otrzymanie biletów na podróż do Meksyku, w którą chciałby zabrać swoją byłą dziewczynę. Fałszywi narzeczeni przybywają do posiadłości Burnsów i... zaczyna się gra.

Gra, która mogłaby być zabawna, dowcipna i wzruszająca, a jest nudna, męcząca i niezręczna. Scenariusz jest bez wątpienia schematyczny i konwencjonalny, ale mimo tego zawiera błędy, które dyskwalifikują go nawet w tak niezobowiązującym intelektualnie gatunku filmowym. O ile sam pomysł Hilary by David udawał jej narzeczonego jest zrozumiały, o tyle jej kolejne decyzje i deklaracje, doprowadzające do jeszcze większego skomplikowania całej sytuacji, nie mają uzasadnienia w fabule. Bohaterom często zdarza się robić czy mówić coś, co w żaden sposób nie wynika z tego co robili bądź mówili wcześniej i co nie ma przełożenia na ich postępowanie w przyszłości. Scenariusz przypomina trochę zlepek scen, które jego autorom wydały się warte nakręcenia, ale nie zadbano by miały one związek z charakterem i osobowością postaci. Jest także jeden wątek (prawnych problemów ojca bohaterki), który nie zostaje w ogóle rozwiązany ani wyjaśniony. Osobiście drażnił mnie też motyw relacji Meredith Burns z jej trzema córkami, który przez autorów został przyjęty za schemat komediowy. W rzeczywistości jednak nie ma w nim nic śmiesznego. Matka bohaterki jest osobą toksyczną, która zatruwa córkom życie w myśl swoich niespełnionych potrzeb i narzuca im swoje decyzje poprzez emocjonalne szantaże. Doprawdy, ciężko się śmiać, kiedy widzi się autentyczny rodzinny dramat, który w dodatku nie zostaje rozwiązany wraz z końcem filmu (a jedynie przykryty warstwą lukru łzawej sceny padania sobie w objęcia).

Scenariusza nie ratują także grający w "Świątecznych zaręczynach" aktorzy. Wręcz przeciwnie, miałam wrażenie że jeszcze podkopują to, co było do uratowania. Hilary, którą stworzyła Bonnie Somerville, nie wzbudziła mojej sympatii. Bohaterka jest roztrzepana, impulsywna i chimeryczna. Dużo mówi, dużo gestykuluje i ciągle narzeka. Tej roli zupełnie brak koniecznej dozy charyzmy i osobistego uroku - kreacja Somerville jest sztuczna i sztywna. Podobnie (nie)radzi sobie jej filmowy partner Jordan Bridges. W swojej roli nie pokazuje niczego, co mogłoby wzbudzić w widzu pozytywne uczucia. Bridges gra tutaj aktora-amatora, a sam niestety sprawia wrażenie jakby debiutował na ekranie. Między bohaterami nie ma chemii i wzajemnego przyciągania; nie grają razem, ale jakby obok siebie. Nawet scena przy fortepianie, która mogłaby być momentem budzenia się wzajemnych uczuć jest po prostu... sceną przy fortepianie, a w spojrzeniach które rzucają sobie aktorzy można wyczytać co najwyżej: "Czy mamy jeszcze masło w lodówce?".

Warstwa techniczna filmu jest zadowalająca, ale nie na tyle, by przysłaniać wymienione wcześniej wady. Zdjęcia, muzyka, kostiumy - wszystko to jest, bo być w filmie musi. Nie razi, ale też nie wzbudza emocji. Nieco wyblakłe, jakby przydymione kolory dobrze odpowiadają nastrojowi, jaki niesie za sobą film: ciężkości, apatii, a nawet pewnej goryczy. O ile wpadki scenariuszowe byłabym w stanie wybaczyć, o tyle drewniane i mdłe aktorstwo, dyskwalifikuje tę produkcję jako wartą obejrzenia.
1 10
Moja ocena:
4
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones