Graliśmy w "Just Cause 3"

autor: /
https://www.filmweb.pl/news/Grali%C5%9Bmy+w+%22Just+Cause+3%22-112221
Na zorganizowanym niedawno zamkniętym pokazie Avalanche Studios wyciągnęło swój aktualny kod gry i dało go przetestowania zaproszonym dziennikarzom. Fachowo nazywa się to "dev-build" i służy zaprezentowaniu branży, na jakim etapie zaawansowania są w tej chwili prace nad grą. Zostaliśmy ostrzeżeni, że "Just Cause 3" może się zawieszać, wyrzucać do pulpitu (graliśmy w wersję PC na podpiętych padach od Xboxa One) i straszyć błędami, ale do premiery wszystko zostanie poprawione. Dostaliśmy też do dyspozycji cały świat gry, choć zachęcano nas do zabawy na dwóch wyspach, które były już względnie ukończone. Trzeba mieć naprawdę duże cojones, aby organizować taki pokaz na kilka miesięcy przed premierą. 



Okazało się, że Avalanche Studios nie ma się czego wstydzić. "Just Cause 3", tak w skrócie, to lepsze, większe, ładniejsze i wypchane masą nowości "Just Cause 2", w dodatku bardziej szalone pod względem fabularnych pomysłów (kto pamięta finał "Just Cause 2", ten wie o co chodzi), choć gra znów dotyka tematu dyktatury i uciskanego ludu. To także dziesiątki nowych sposobów na rozprawianie się z przeciwnikami. I niczym nieskrępowana destrukcja. SAMOLOTY! CZOŁGI! SZYBKIE FURY! Czy wspominałem już o destrukcji?

Bohater serii, Rico Rodriguez, wraca na swoją rodzinną wyspę Medici, by powstrzymać złego generała Di Ravello. Ów generał wymyślił sobie bowiem, że chce panować nad całym światem. Brzmi to idiotycznie i prawdopodobnie, mając w pamięci fabułę drugiej części, tak też będzie, ale zupełnie nie przeszkadza to w zabawie. Mieć pretensje o brak poważnej historii w "Just Cause", to jak narzekać na słabe aktorstwo w filmach porno – można, ale po co? Mówimy o grze, w której jedną z broni jest wyrzutnia rakiet, strzelająca ośmioma pociskami na raz.

  

Zabawę z "Just Cause 3" zacząłem od przetestowania dostępnych pojazdów. Ogrywany przez nas "dev-build" pozwalał na wejście do konsoli i generowanie na mapie dowolnych pojazdów. Do porządnej zadymy najlepszy jest oczywiście czołg, którym bez problemu przebijemy się przez blokujące drogi patrole czy konwoje aut. Jest niesamowicie zwrotny i szybko strzela, niszcząc praktycznie wszystko za jednym strzałem. Czołg ma też jedną zasadniczą przewagę nad każdym innym środkiem transportu – ogrodzenia czy mury nie są mu straszne. Kolejna zabawka, na którą będziecie polowali, to myśliwiec. Sterowanie nim nie ma nic wspólnego z symulacją, a jego działka pozwalające na wystrzelenie kilku samonaprowadzających się rakiet w tym samym momencie załatwiają każdy problem w kilka sekund. W ostateczności pozostaje jeszcze helikopter, który całkiem nieźle nadaje się do szybkiej zadymy, jednak sterowanie nim wymaga wprawy i szczerze – szło mi tragicznie. Do ucieczki z pola bitwy warto mieć przyszykowane szybkie auto, którego niestety na ulicach ze świecą szukać. My mogliśmy sobie taki pojazd szybko "wygenerować", jednak w większości przypadków będziecie ewakuować się rozklekotanym starociem, a jedynym sposobem na zniknięcie z radarów będzie mały off-road.



Szybko zdacie sobie jednak sprawę, że pojazdy są dla słabych, a prawdziwi mężczyźni korzystają tylko z grappling hooka (bosak). Teraz możemy nie tylko szybko przemieszczać się po mapie na naszej lince, ale i wykorzystywać ją do prześladowania żołnierzy Di Ravello. Wystarczy strzelić linką w dwóch żołnierzy, a potem przytrzymać odpowiedni przycisk, aby ich do siebie przyciągnąć. To tylko przykład, bo można zrobić to w sposób bardziej wyrafinowany – jeden strzał w żołnierza, drugi w stojącą obok butlę z gazem, a trzeci w przejeżdżający obok patrol. Tym sposobem linka ściągnie do siebie całe towarzystwo, butla wybuchnie, a my będziemy obserwowali, jak wysoko ich wybiło. Linką możecie również dręczyć cywili, jednak ta zabawa szybko się nudzi, bo ci nie odpowiadają atakiem, a jedynie krzyczą. W ogrywanej przez nas wersji gry można było linką łączyć ze sobą maksymalnie trzy obiekty, jednak twórcy zapowiadali, że w finalnej grze liczba ta wzrośnie do pięciu.


  

Jeśli pojazdy i auta to dla Was mało, to są jeszcze giwery. Bieganie tylko z nimi szybko się jednak nudzi i w moim przypadku była to po prostu ostatnia deska ratunku – kiedy już nie byłem w stanie załatwić kogoś linką albo jednym z dostępnych pojazdów. Wszystko to oczywiście twórcy oddają w nasze ręce, po to abyśmy mogli jeszcze więcej niszczyć. Wracają znane z drugiej części posągi dyktatora, jednak tym razem twórcy poszli o krok dalej i gra pamięta wszystko, co popsuliśmy. Wyobraźcie sobie, że Waszym aktualnym celem misji jest zniszczenie opancerzonego transportera przewożącego tajne akta. Standardowe rozwiązanie: dogonić go i zniszczyć, co z racji tego, że jest opancerzony, może chwilę potrwać. Rozwiązanie według Avalanche Studios: sprawdzić trasę, którą jedzie, i dowiedzieć się, czy jest na niej most. Rozłożyć na moście ładunki wybuchowe i kiedy tylko pojazd na niego wjedzie – wysadzić go w powietrze. Szybciej i bardziej efektownie, jednak ciągnie to za sobą pewne konsekwencje. Otóż most ten już nie wróci i może się okazać, że parę godzin później będziemy potrzebowali nim uciec, a tu klops. Gra pozwala na wiele, jednak nas z tego rozlicza. Co zabawne, pamięta również takie głupoty jak zniszczone pole. Kiedy tylko usłyszałem o tych permanentnych zniszczeniach, to w głowie miałem pomysł, aby na jednym z pól słoneczników "wyjeździć" autem tę część ciała, którą tak chętnie się w szkole rysowało kolegom w zeszytach. Potwierdzam, da się. Jednak siadający do konsoli dwie godziny później deweloper, którego poprosisz, aby wytłumaczył ci sterowanie samolotem, również ją zobaczy.


  

Zaskoczyła mnie informacja, że świat gry będzie powierzchniowo porównywalny do tego z "Just Cause 2". Ale jak to? Przecież mamy przesiadkę na nową generację sprzętu, a od premiery poprzedniej odsłony minęło pięć lat. Otóż twórcy postanowili popracować nad mocniejszym zabudowaniem terenów, które wcześniej świeciły pustkami, oraz rozwinąć mapę nie w poziomie, ale w pionie. Dużo więcej wysokich budynków, drzew, fabryk czy różnego rodzaju instalacji urozmaica zabawę; zabawnie patrzy się na nieporadnych strażników wzywających helikopter, aby ściągnąć nas z dachu bloku.

Ostatnia sprawa to oprawa graficzna. Moim zdaniem jest ładnie, choć już teraz widać, że do takiego "Batman: Arkham Knight" tej grze daleko. Wszystko jest ostre jak brzytwa, tekstury są w wysokiej rozdzielczości, jednak brakuje tego znanego z "mniej-otwartych" gier przepychu i bogactwa. Jestem jednak daleki od powiedzenia, że gra jest brzydka. Gigantyczny świat pełen elementów do zniszczenia ciągnie za sobą pewne ograniczenia i trzeba to przyjąć w pełnym pakiecie.

  

Po trzech godzinach spędzonych z "Just Cause 3" gra momentalnie wskoczyła do czołówki najbardziej oczekiwanych przeze mnie tytułów. Jeśli kiedykolwiek wyobrażaliście sobie, jak powinien wyglądać sandboks idealny, to "Just Cause 3" może je przebić. W moim kalendarzu data 1 grudnia 2015 już jest zaznaczona na czerwono, bo nie wyobrażam sobie, abym w natłoku jesiennych hitów mógł o tej grze zapomnieć. Zwłaszcza że trzy miesiące wcześniej do sprzedaży trafia inny sandboks od tego samego dewelopera – "Mad Max". Zapowiada się dobry rok dla fanów otwartych światów.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones