Sam Worthington to ma w życiu dobrze. Jeszcze przed rokiem nikt o tym chłopaku nie słyszał, a teraz jego wizerunek znany większości osób. Najpierw walczył z maszynami, potem przemienił się w
Sam Worthington to ma w życiu dobrze. Jeszcze przed rokiem nikt o tym chłopaku nie słyszał, a teraz jego wizerunek znany większości osób. Najpierw walczył z maszynami, potem przemienił się w błękitnego kota, który podbił światowe kina. I na tym nie poprzestaje. Tym razem wciela się w skromnego półboga, który wypowiada wojnę Bogom. Dzieje się tak w najnowszym filmie Louisa Leterriera. Jego dotychczasowy dorobek nie jest zbyt imponujący, ale przed "Starciem Tytanów" trzymał dobry poziom.
Trudno o bardziej banalny i mało oryginalny schemat fabuły jak w "Starciu". Nieświadomy swojej moce syn Zeusa mści się na Bogach za śmierć swojej przybranej rodziny. Taką historią do kina niestety łatwo przyciągnąć, a właściwie to chyba mało kto kupuje bilet, wiedząc, jaką fabułę tam zobaczy. Po pierwsze, w filmie gra gwiazda "Avatara", więc trzeba zobaczyć, a jak już - to w 3D oczywiście. Chciałbym wierzyć, że z takich powodów do kina się nie chodzi, ale to nic nie da.
Ja spodziewałem się przede wszystkim świetnych efektów, scen walki i epickiej historii, która do reszty mnie pochłonie. Główny problem polega na tym, że nie otrzymałem ani jednej z tych rzeczy.
"Starcie Tytanów" jak wiadomo jest filmem przerobionym na 3D. Takie działanie miało na celu tylko i wyłącznie łatwy skok na kasę i maksymalne zirytowanie widza. Dawno nie oglądałem tak bezbarwnego i w zupełności niespełniającego swoich podstawowych wymagań obrazu trójwymiarowego. Jedyny efekt specjalny to kilka złotych w portfelu mniej. Kolejna wada to brak wciągającej opowieści. Oglądając taki film, mamy ochotę w nim uczestniczyć, wyruszyć w raz z głównym bohaterem w niebezpieczną podróż i wraz z nim przeżywać różne przygody. Ten aspekt całkowicie zawiódł. Akcja toczy się od sceny do sceny, od dialogu do dialogu i od walki do walki. W efekcie na twarzy widza nie mają prawa się malować jakiekolwiek emocje.
Fabularnej pustki nie wypełniają niestety główne postacie. Bohaterowie są dość bezbarwni (może prócz Hadesa), nieciekawi i niezbyt dają się lubić bądź nienawidzić. Ich losy nie przejmują, przez co dodatkowo tracimy wiele przyjemności. Remake "Zmierzchu Tytanów" z 1981 roku zamiast świetną przygodą, stał się jak na razie największym rozczarowaniem tego roku. "Starcie Tytanów" nie poszło w ślady "Avatara" i nie udowodniło tego, że efekty plus obsada równa się przepis na sukces. Może dlatego, że 3D sprawdza się tu tragicznie, a może to po prostu to bardzo przeciętny i nieciekawy obraz. Najlepszą rzeczą z całego tego spektaklu są trailery dające nadzieję, która po chwili obraca się w proch i pył.